Wydaje się, że na rynku pracy, gdzie triumfy święcą informatycy, lekarze i influencerzy nie ma miejsca dla młodych amatorów literatury. W opinii publicznej pokutuje przekonanie, że młodzież coraz bardziej zniechęca się do słowa pisanego. Jednak nie zawsze jest to regułą. Humaniści spełniają się w kreatywnych zawodach, młodzi ludzie skwapliwie sięgają po książki, a co więcej – te dwa zjawiska są ze sobą połączone. O tym, jak to możliwe, opowiada redaktor nabywająca Aleksandra Marton z wydawnictwa Znak Emotikon, które zajmuje się wydawaniem pozycji dla dzieci i młodzieży.
Antonina Sydor: Redaktor nabywająca jest odpowiedzialna za wymyślanie nowych książek do sprzedaży oraz pozyskiwanie praw autorskich. Jak znalazłaś się na tym stanowisku?
Aleksandra Marton: Szukałam pracy w bardzo różnych dziedzinach i działkach, i tak się stało, że znalazłam ogłoszenie w wydawnictwie dziecięcym. Bardzo mi się spodobało, dlatego że dużo pracuję na co dzień z młodzieżą a literaturą interesuję się od liceum. To wszystko razem „klikło” i okazało się bardzo „moje”. Jest to praca idealna, ponieważ jest giga kreatywna i różnorodna. Zajmuję się wybieraniem książek, szukaniem, a także tworzeniem od podstaw.
Czy masz takie książki, które miło wspominasz z dzieciństwa i które teraz pomagają Ci w wyborze nowych pozycji dla dzieci?
To jest bardzo dobre pytanie. Kiedy szłam na rozmowę o pracę, to musiałam odpowiedzieć na coś podobnego. Wtedy powiedziałam o wierszu o lokomotywie, który myślę, że wszyscy znamy dobrze. Książka z utworem była przepięknie zilustrowana i z jakiegoś powodu cały czas siedziała mi z tyłu głowy. Czasami trafię na książkę, która jest w podobnej estetyce, zawsze się wtedy rozczulam. Ale poza tym niekoniecznie, raczej nie bazuję na swoich doświadczeniach czytelniczych z dzieciństwa i staram się wczuwać w gusta współczesnych młodych czytelników i czytelniczek.
Wybierając książki, bardziej kierujesz się walorem edukacyjnym czy rozrywkowym?
Zależy od rodzaju edukacyjnej książki. Po niektóre dzieci chcą sięgać, a po niektóre nie. Na przykład mamy w naszym wydawnictwie serię Adama Mirka – “Bebechy”i “Glutologię”. To jest nasz absolutny hit. Dlatego, że ta książka jest śmieszna, ciekawa, a dzieci uwielbiają tematy biologiczne, jak właśnie gluty, bebechy i wszystko, co wewnątrz człowieka. Można przedstawić to w zabawny sposób i dzieciaki się o tym „bezboleśnie” dowiadują. Są też takie książki, które wyglądają jak podręcznik – żadne szanujące się dziecko ich nie wybierze, kiedy wejdzie do księgarni, nie ma się co oszukiwać. Dlatego staram się je omijać szerokim łukiem.
Książki kształtują światopogląd dzieci. Jakimi wartościami etycznymi kierujesz się przy ich wyborze?
To jest bardzo trudna i osobista kwestia. Na pewno nie zamówiłabym książki, która byłaby w jakikolwiek sposób nietolerancyjna. Czasem jednak jest z tym problem, jeżeli chodzi o klasykę literatury dziecięcej. Na przykład w „Mikołajku” Renne Goscinnego do jednego z bohaterów, Alcesta, mówi się wprost, że jest gruby. Chłopcy się bezustannie biją, mama tylko siedzi w domu, gotuje, nie pracuje i narzeka. Tata przychodzi z pracy, otwiera gazetę i mówi „tak, tak, synku pobaw się sam”. Oczywiście kochamy Mikołajka i jego przygody i pomimo tych niewspółczesnych wzorców, nadal będziemy o nich czytać. Odpowiadając jeszcze na pytanie o wartości – cenię książki z misją. Weźmy chociażby pozornie błahy przykład, którym ostatnio trochę się zajmuje, czyli merytoryczne poradniki o skincare. Patrząc na nastolatki, z którymi mam kontakt na co dzień, czy choćby na Tik Toka, gdzie wciąż widać zachęty do nakładania ogromu kosmetyków na twarz, widzę, że jest to duży problem. W ten sposób można bardzo zaszkodzić cerze i przestać akceptować swój naturalny wygląd. Więc myślę, że warto siać pozytywny przekaz wśród młodych dziewczyn i chłopców, właśnie poprzez profesjonalne poradniki o pielęgnacji.
Trzy główne zasady, którymi się kierujesz w pracy to…
Książka musi być śmieszna. Autor, który pisze książkę musi być autentyczny. Jeżeli mówimy o książce robionej, muszę czuć temat, to znaczy bardzo nie chcę robić książek, z którymi się nie utożsamiam.
A co jeżeli książka ma bardzo duży potencjał komercyjny, ale nie zgadza się z Twoimi wartościami?
No to nie, nie robię.
Jeszcze nawiązując do wartości, czy doświadczyliście pretensji ze strony rodziców do Was, jako do osób wybierających książki dla ich pociech? Czy są tematy kontrowersyjne, o których raczej rodzice nie chcą opowiadać dzieciom, ale z drugiej strony jest to coś lubianego przez dzieci?
Nie, nie przypominam sobie takich sytuacji. Jeżeli chodzi o tematy kontrowersyjne dla polskich rodziców : mieliśmy kiedyś takie spotkanie podczas Targów Książki w Krakowie. Wtedy nie tylko odbywają się sprzedaże książek, ale przyjeżdżają też agenci z zagranicy i pokazują nam swoje propozycje książkowe, które możemy kupić, nabyć do nich prawa i wydawać je na polskim rynku. Podczas takiego spotkania rozmawialiśmy z jedną agentką z Czech o różnych książkach. Pytaliśmy, jakie tematy są teraz modne w literaturze dziecięcej, szczególnie wśród starszych dzieci. Powiedziała, że u nich świetnie sprzedają się książki w klimacie horrorów. I tak sobie o tym pomyślałam… Próbowałam sobie wyobrazić moją mamę, która kupuje mi horror, jak byłam mała i doszłam do wniosku, że w życiu by tego nie zrobiła! Wydaje mi się, że w Polsce taki trend by się nie przyjął. Może to działać za granicą, ale polscy rodzice chyba nie kupiliby dzieciakom horroru.
A same dzieci kupiłyby?
Myślę, że chętnie czytałyby takie książki! Weźmy na przykład „Wednesday” – może nie jest to horror, ale ma podobny klimat i niesamowite zasięgi. Z tym, że młodsze dzieci raczej nie wybierają same. Zrobiliśmy kiedyś książkę w podobnym klimacie, ale się nie sprzedała. Wydaje mi się, że w Polsce ten gatunek po prostu się nie przyjmie.
Oprócz horrorów, jakie tematy najchętniej wybierają dzieci?
To zależy od dziecka. Ale zauważyłam, że dziewczynki bardzo chętnie sięgają po literaturę w formie pamiętników – takie typowo „dziewczyńskie” książki. To jest świetne, bo promują one fajne wartości w bardzo atrakcyjnej formie. Sama żałuję, że nie miałam takich książek, gdy byłam mała. Przykładowo, wydajemy serię „Lottie Brooks”, którą nazywamy „Bridget Jones dla młodszych dziewczynek”. Gdydziewczynki przychodziły na stoisko na Targach Książki, to właściwie wszystkie wybierały właśnie tę książkę. Jeśli chodzi o bestsellerowe tytuły, dzieci uwielbiają „Magiczne Drzewo”. To jest seria, która u nas sprzedaje się od lat. Wiele osób mówi, że to właśnie były książki, od których ich dzieci zaczęły czytać. Wcześniej żadne inne lektury ich nie interesowały, ale „Magiczne Drzewo” tak je wciągnęło, że potem zaczęły czytać jak najęte. Dzieciaki lubią książki, które są autentyczne i napisane z myślą o nich. Dzieci nie lubią fałszu – wyczuwają go na kilometr.
A co z klasykami, takimi jak baśnie Braci Grimm czy Andersena?
Wydaje mi się, że klasyki się nie starzeją. „Muminki”, „Dzieci z Bullerbyn” – to są książki ponadczasowe, które trafiają do dzieci w każdym wieku. Widać to po listach bestsellerów na początku roku szkolnego, te tytuły zawsze są w topce Empiku, bo rodzice kupują je we wrześniu jako lektury. Natomiast, jak już wspomniałam, z niektórymi klasykami jest trudniej.
Czy mówiąc ogólnie, dzieci chętnie czytają? Może wolą ebooki od papieru?
Wbrew pozorom młodzież w Polsce czyta. Choć ogólnie czytelnictwo w Polsce nie jest wysokie, to w raporcie Biblioteki Narodowej zawsze widać, że to młodzież – spośród różnych grup wiekowych – czyta najwięcej. Zwłaszcza powieści young adult. Jeśli chodzi o książki dla dzieci, to wciąż najlepiej sprzedają się papierowe wydania. Książka fizyczna ma w sobie coś, czego e-booki nie są w stanie zastąpić – zwłaszcza jeśli mówimy o picture bookach, które są kolorowe i pięknie wydane. Ta namacalna książka nadal silnie oddziałowywuje i myślę, że ma taką siłę, która jest nie do podrobienia przez żadną technologię.
A co z takimi powieściami, które teoretycznie są dla dzieci: fabuły mają proste, mało wnikliwe, język również uproszczony, ale jednak dla najmłodszych się nie nadają? Mówię chociażby o książkach bazujących na Wattpadzie.
To jest ciężki temat, myślę, że rozstrzygać o nim powinni rodzice. Gdzieś słyszałam, że tata jednej dziewczyny czytał wszystkie książki, zanim pozwalał jej je przeczytać. Na przykład przeczytał wszystkie „Zmierzchy”, „Aftery” i tym podobne. To daje do myślenia, bo ten rodzic wziął pełną odpowiedzialność za treści przekazywane dzieciom. Nie jestem pewna, czy ja, jako potencjalny rodzic, chciałabym mieć z nimi do czynienia. Poza tym musimy pamiętać, że fakt, iż książka jest skierowana do danej grupy wiekowej, nie oznacza, że na pewno trafi do odpowiednich odbiorców. Coś, co jest skierowane do młodych dorosłych, może trafić do nastolatka, który dopiero zaczyna kształtować swoje wartości i poglądy. I wtedy to już jest poza zasięgiem rodzica, sprzedawcy, wydawnictwa – to odpowiedzialność kupującego.
Jako redaktorka nabywająca książki do wydawnictwa, w pewnym sensie pełnisz rolę rodzica.
Rzeczywiście, na nas – redaktorach i redaktorkach – spoczywa duża odpowiedzialność. W przypadku wydawnictwa dziecięcego bardzo ważne jest budowanie zaufania rodziców, którzy muszą czuć, że oferowane przez nas książki są wartościowe i edukacyjne, a nie tylko komercyjne. Wydawnictwo musi to zaufanie zdobyć i utrzymać.
Jak wygląda Twój dzień pracy? Kiedy przychodzisz do biura, co robisz?
Moje dni wyglądają różnie, bo praca redaktorki nabywającej to nigdy nie jest to samo. Praca nad wymyślaniem książek często odbywa się poza biurem – przeglądam TikToka, trafię na jakiś interesujący temat i od razu myślę: „To może być temat na książkę”. Tak już mam, że zaczynam myśleć w kategoriach książek, gdy ktoś mówi mi o czymś ciekawym. Wtedy zastanawiam się, czy można z tego zrobić coś, co będzie interesujące i wartościowe. W biurze zajmuję się bardziej praktycznymi rzeczami: research, szukanie autorów, ilustratorów, przeglądanie portfolio itp. Mamy także spotkania kreatywne, na których wymieniamy się pomysłami i rozmawiamy o nowych projektach. To bardzo fajna część pracy, bo mogę przedstawić pomysł, a reszta redakcji daje mi swoje uwagi i dzieli się doświadczeniami. Mam to szczęście, że pracuję z osobami, które mają ogromne doświadczenie – niektóre z nich pracują w branży już od kilkunastu lat.Często spotykamy się na tzw. spotkaniach nabywczych, które są okazją do wspólnej burzy mózgów, podczas których omawiamy pomysły na książki, szukamy autorów i ilustratorów. To też świetny sposób na to, by podzielić się swoimi inspiracjami. Praca z tak doświadczonymi osobami pozwala mi wciąż się rozwijać i poszerzać swoje horyzonty. Innym rodzajem spotkań są te bardziej techniczne, które służą monitorowaniu postępów w realizacji książek – jak daleko jesteśmy z projektem, jakie terminy trzeba ustalić, jakie zmiany wprowadzić itp.Są także te najciekawsze spotkania, czyli z autorami, na których powstają fabuły i plany na książki.
Czy możesz zdradzić, co już macie zaplanowane na przyszłość?
W styczniu pojawią się dwie książki: „Lukrecja” – książka napisana przez córkę Goscinnego, Ann Goscinny, bardzo dziewczyńska opowieść pełna humoru. Druga książka to „101 rzeczy, które musisz zrobić, zanim dorośniesz”, pełna pomysłów na śmieszne zabawy. Przez to, że proces wydawania książek trwa co najmniej pół roku, my już pracujemy nad książkami, które ukażą się w 2026 roku. Czasami wydaje mi się, że teraz mamy 2026, tak wiele planuję do przodu (śmiech).
Na koniec, w jaki sposób można zostać redaktorem nabywającym, jakie umiejętności trzeba rozwijać?
Na pewno ważne są umiejętności kreatywne, wyczucie rynku i potrzeb dzieci, a także doświadczenie w pracy z literaturą dziecięcą. Każda książka wymaga uwagi i przemyślenia. To praca, która wiąże się z ciągłym odkrywaniem nowych pomysłów i ich realizowaniem.
Nad pytaniami do wywiadu pracowała redakcja podczas spotkania.