Wsiadłam do pociągu niebyle jakiego. Zadbałam o bagaż. Zadbałam o bilet. A i tak musiałam zapłacić mandat. Sprawa nieprzyjemna. A trzeba było posłuchać Maryli i zrobić na odwrót. Wtedy może by mi się upiekło, albo może nie wsiadłabym do pendolino „bez biletu”. Niczego nieświadoma, jechałam w najdroższym pociągu w Polsce bez żadnej przepustki – przynajmniej do momentu przyjścia konduktora. 1 kwietnia zmierzałam do Warszawy – do domu na święta. Wyjazd z Krakowa Głównego miał być o godzinie 15.59. Bilet kupiłam, naprawdę, tego samo dnia rano. Na dworzec miałam pojechać pociągiem POLREGIO, który na stacji Kraków Mydlniki Wapiennik miał się pojawić o godzinie 15:35. Na przesiadkę miałabym 10 minut. Bez wielkiego zapasu, ale wystarczająco, aby na spokojnie przejść na inny peron.
15:20
Właśnie skończyłam dodatkowy odcinek „Gry o Tron” – klasyki zazwyczaj nadrabiam z opóźnieniem. Wiedząc, że moja walizka trochę waży postanowiłam wyjść na POLREGIO nieco wcześniej. Jechał z Katowic. Dworcowy semafor zapowiedział, że pociąg wjedzie „na tor pierwszy przy peronie pierwszym”.
Nie wjechał.
15:43
Ani słowa o opóźnieniu. Z goryczą wgapiam się w smartfon. Na ekranie wyświetlam internetowy panel biletu na pendolino. Przez spóźnienie przesiadkowego pociągu, z kieszeni wyleciały mi właśnie dwudniowe zakupy z Biedronki, bo tyle kosztował mój bilet. Odejmuję w głowie kolejne minuty, licząc ile czasu zostanie mi na przesiadkę.
5 minut.
3 minuty.
Szlaban kolejowy właśnie się zamyka.
15:47
POLREGIO wtacza się na peron. Przepycham się z walizką do przedziału konduktora.
– Przepraszam panią, ja przez to opóźnienie nie zdążę na pociąg do Warszawy. Czy może pani coś zrobić?
Pani zadzwoniła gdzie trzeba.
– Odjadą z 5-minutowym opóźnieniem. Proszę się nie martwić.
15:59
POLREGIO zatrzymuje się już na Głównym. Wyskakuję jako pierwsza i z jęzorem na brodzie biegnę na peron. Wysuwam metalowy uchwyt walizki, bo wszystkie rączki ma już pourywane, gramolę się z nią po schodach.
16:03
Uff… Jestem w tym pendolino i już. Słychać pierwsze nuty nokturnu Chopin’a. Mam miejsce w strefie ciszy. Spokojnie mogę zabierać się za napisanie artykułu, który opublikuje Małopolski Portal Młodzieżowy. Będzie chyba o autoryzacji, bo temat mnie wkurza…
16:30
Kontrola biletów.
– Pani Katarzyno bilet jest nieważny.
– To niemożliwe.
– Dobrze na spokojnie, ja zadzwonię do biura obsługi.
16:31
– Niestety trzeba będzie kupić nowy bilet z karą. Mam potwierdzenie, że pani go anulowała o 15:43.
Już wiem o co chodzi. Ja ten bilet naprawdę anulowałam – tak mogłabym odpowiedzieć – ale zamiast tego, sfrustrowana przykładam kartę do czytnika. Zamiast dwudniowych, z kieszeni wyleciały mi tygodniowe zakupy w Biedronce.
Rzeczywiście, o 15:43 grzebałam w panelu obsługi klienta. Rzeczywiście o 15:43 kliknęłam to cholerne REZYGNUJ. I rzeczywiście o 15:43 bilet „anulowałam”. Na stacji w Mydlnikach.
Dlaczego?
Bo straciłam nadzieję, że ten spóźniony POLREGIO w ogóle przyjedzie. Z tego co kojarzę, kiedyś bilet można było anulować maksymalnie 20 minut przed odjazdem… Mi wtedy zostało 16. Byłam pewna, że bilet tak czy siak się NIE anuluje. Klikałam w REZYGNUJ tak samo jak ktoś, kto szarpie za klamkę sklepu z kartką „nieczynne” – z głupiej desperacji, bo myśli, że coś kupi. Tak samo ja myślałam, że coś odzyskam. Na mejla nie przyszło mi żadne potwierdzenie w rodzaju: „gratulujemy, właśnie anulowałeś bilet”. Wsiadłam do pociągu zupełnie nieświadoma faktu, że będę jechać na gapę.
– Zawsze może pani się odwołać – pocieszają mnie konduktorzy i radzą, żeby napisać od serca.
Dlatego piszę.
Uprzejmie proszę o cofnięcie kary. 1 kwietnia większość pociągów była opóźniona z powodu pożaru wagonów na Prokocimiu, które gasiło 12 zastępów straży pożarnej. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Jak podaje rynek-kolejowy.pl, możliwe jest, że ktoś te wagony po prostu podpalił[1]. Ja mam nadzieję, że nie był to kolejny głupi żart na Prima Aprilis.
Serdecznie pozdrawiam
Katarzyna Pliżga
[1] https://www.rynek-kolejowy.pl/wiadomosci/kolejny-pozar-na-kolei-tym-razem-plonely-wagony-pkp-intercity-zdjecia-101796.html