Obraz lewicy na polskiej scenie politycznej od kilku lat wzbudza uśmiech politowania, ewentualnie uczucie pewnego zażenowania, może smutku. Nie odnosi się to bynajmniej do samych nurtów myśli lewicowej, ale do czołowych działaczy reprezentujących ten kierunek w mainstreamowych mediach, gęsto i wesoło występujących pod szyldami coraz to świeższych ugrupowań, zapewne w nadziei na skradnięcie paru minut czasu antenowego. O tej kondycji niechże świadczą wyniki wyborów parlamentarnych czy prezydenckich z ostatnich pięciu lat, a także wskazania sondaży. W latach 2015 – 2019 właściwa lewica nie zasiadała w ogóle w ławach sejmowych, dziś natomiast, reprezentowana już w parlamencie, w sondażach uzyskuje od czterech do dziesięciu punktów procentowych, niekiedy stabilnie balansując na granicy progu wyborczego. Mogłoby się wydawać, że dzieje się tak z powodu tego głębokiego zabetonowania polskiej polityki, które rozpoczęło się na dobre w 2005. Mogłoby się również wydawać, że Polacy aż nadto kojarzą lewicę z poprzednim ustrojem, stąd ta nieszczęsna niechęć. A może po prostu lewica w takim opakowaniu, w jakim obecnie się ją nam serwuje, nie ma niczego do zaoferowania?
Dziwić może nikłe poparcie w momencie, kiedy pierwiastki lewicowe tak tłumnie zajęły ulice polskich miast, domagając się liberalizacji prawa aborcyjnego. Pokaźne pospolite ruszenie, kierowane przecież przez lewicowych działaczy, musiało natchnąć część niezdecydowanych. Postępowe ugrupowania winny zatem rosnąć w siłę, winny wykorzystać sytuację i przedstawić program naprawy Rzeczypospolitej na progresywną modłę, który rozbiłyby niespełna 20-letni beton. Zamiast tego, sondażownie zgodnie podają, że blok lewicowy ma poparcie mniejsze, aniżeli w ubiegłorocznych wyborach. Wahania tego poparcia są aż niewiarygodne, bowiem w przeciągu miesiąca te potrafi obniżyć się o bagatela 50%. Na dodatek wygląda, że wesołe postaci z lewej strony politycznej barykady nie robią zbyt wiele, by to zmienić. Ich utrwalona od wielu lat nudna, prosta retoryka skupia się raczej na walce z Kościołem, zamiast na rzeczywistym rozwiązywaniu problemów Polaków. Wesołe postaci nie są w stanie wykazać się też na polu ekonomicznym, bowiem turbosocjalny program gospodarczy koalicji rządzącej zapewne przerósł niektóre oczekiwania samej lewicy.
Irytuje tu nie tyle przewidywalność czy brak pomysłu lewicy na dyskusję, ale właśnie ta prostota, ta powierzchowność w podejściu do podejmowanych tematów. Brak głębszej refleksji, kształtnych argumentów, a często nawet zwykłej chęci do dialogu sprawia, że polska lewica przypomina grupę przypadkowych ludzi, która zebrała się, by zwyczajnie pokrzyczeć. Prosto z mostu, bez namysłu, bo tak, bo już, bo teraz! A im dalej w las, tym coraz weselej, tym coraz wulgarniej, tym coraz bardziej bezpośrednio. Najoczywistszym przykładem jest obraz wspomnianej rewolucji, która przed tygodniami przetaczała się groźnie ulicami. Jakkolwiek samo wyjście mogło być zwyczajnym, spontanicznym zrywem, tak późniejsze wypowiedzi organizatorów pogrzebały te wiekopomne wydarzenie, upodobniając je w pewnym sensie do marszów KODu.
Wulgarne hasła tłumaczone są złością, co można zrozumieć (jednakże boli fakt, iż zalęgły się w debacie publicznej i nie widzimy w tym nic złego), natomiast część postulatów ma dla lewicy wymiar tak absolutny, że próbę ich tłumaczenia uznałaby chyba za zbrodnię. Nie zrównujmy zarodek i płód z człowiekiem, mówi jedna z liderek Lewicy, Joanna Scheuring-Wielgus, odpowiadając na pytanie red. Mazurka odnośnie do ochrony życia – Człowiek jest wtedy, kiedy się urodzi. Jak jestem w ciąży, to noszę w sobie płód, mówi dalej, po chwili dodając: Możemy mówić o tym, że w momencie, kiedy płód zaczyna… kiedy płodowi zaczyna bić serce możemy mówić o życiu. Wkrótce jednak powtarza wcześniejszą tezę, że do końca trwania ciąży płód nie jest jednak dla niej człowiekiem, bo… tak. W tym samym wywiadzie posłanka określa terminację ciąży prawem kobiety. Bo tak. Nie wiadomo więc, na czym oparła swoje przekonanie, naprędce tworząc teorię o biciu serca jako początku życia (6 tydzień), która nijak miała się do całego wywodu, po czym stwierdza, że to jest jedynie jej zdanie. To właśnie ten brak pewnej podbudowy intelektualnej dla, bądź co bądź, niezwykle ważnych kwestii społecznych czy moralnych jest bolesny. Skąd to przeświadczenie o nabraniu cech ludzkich w wyniku urodzenia, nie zaś na etapie dorastania w łonie matki? Czy oznacza to więc zgodę na terminację ciąży do ostatnich chwil przed porodem? Czy może jest tak, jak twierdzi Peter Singer, że człowiek staje się człowiekiem dopiero, kiedy zyskuje świadomość swojego istnienia? To błądzenie w zupełnie nienaukowym bagnie jest jedynie abstrakcją, wciąż jednak obudowuje swoje tezy argumentami. Warto znać różne stanowiska problemu, który budzi kontrowersje przecież od pokoleń, a szczególnie, gdy zajmujemy się tym tak żywiołowo. Ta wspomniana wcześniej w tekście powierzchowność w debacie kłuje w oczy i szczypie w uszy. Nie idzie zbudować konstruktywnego dialogu opierając się na argumencie bo tak. Widzimisię jest następnie bez refleksji przyjmowane przez niektórych odbiorców, często młodych, zaintrygowanych, szukających dla siebie miejsca w świecie. Tak, rzekłbym, powstają julki z jednej strony, kuce zaś z drugiej. Nie jest to bowiem jedynie problem współczesnej lewicy. Dotyczy to całej sceny politycznej, niemniej lewa strona krzyczy najgłośniej.
Być może szeroko pojęta lewica jest reprezentowana przez niewłaściwych ludzi. Jak okiem sięgnąć, to właśnie SLD było na politycznym topie, kiedy uchwalano konstytucję, a także podczas procesu wchodzenia w struktury unijne. To, że zupełnie nie przypominało dzisiejszej Lewicy, nie ulega wątpliwości, zbudowało jednakowoż coś trwałego. Dziś jego odpowiednik wydaje się dla wielu czymś na kształt buldożera, starającego się burzyć na swojej drodze wszystko, co niezgodne z jego arbitralną wolą. Bez dialogu, no bo tak. Tę pustkę intelektualną w polskiej debacie publicznej widać nie tylko na emocjonalnych protestach czy podczas – należy to przyznać – wymagających wywiadów. Wystarczy spojrzeć na Twittera, tak chętnie używanego przez grono postaci naszego ojczystego establishmentu. Bezrefleksyjne przyjmowanie założeń, wiara w nawet najbardziej absurdalne doniesienia (fake newsy to chyba kolejna plaga egipska) i brak głębszego spojrzenia na omawianą kwestię – przez to wszystko zakopujemy się w swoich dołach, jak samochód w bagnie, bez pomysłu na rozwiązanie problemu. Albo brniemy dalej w bezsensowność, rzucając się sobie do gardeł. Albo przystajemy na chwilę, by ochłonąć, zagłębić się w temat i rzucić intelektualne wyzwanie adwersarzom. Ta dalece idąca bezmyślność udziela się także, wydawać by się mogło, ludziom wykształconym, oczytanym, na swój sposób rozsądnym. W debacie publicznej zaczęto akceptować wulgarność, obsceniczność, skrajną powierzchowność w wyrażaniu myśli. Bo tak. Bo jakakolwiek krytyka to już dziś hejt, bo jesteście faszystami, bo niczego nie rozumiecie. Bo tak jest, tu nie trzeba wyjaśnień. Wy w ogóle nie winniście się odzywać. Walka o wolność słowa dla wybranej grupy staje się szalenie niebezpieczna.
Jak już napisałem wcześniej, wesołe postaci nie zmieniają swej retoryki. Uruchamiają internetowy licznik apostazji, radośnie uśmiechając się do obiektywu i przekonując do odejścia z Kościoła. Bo tak, bo księża, bo pedofila. Z rozbrajającą szczerością nawołują do trudnej decyzji, jaką jest całkowite zaprzeczenie istnieniu Boga, z powodów czysto ludzkich. Nie oferują w zamian niczego, czym Boga można by zastąpić. Nauką? Wiarą w siebie? Na razie jest tu i teraz, martwić się będziemy później? Ateizm również powinno się czymś podbudować, zaś argument o nielubieniu księży jest dalece idącym uproszczeniem, jedynie wierzchołkiem całej góry argumentów, których rozumny człowiek mógłby użyć przeciwko wierze. Martwić może to, że ta pustka intelektualna niektórych i tak przekona, lewica zaś zbije kapitał na elektoracie, który dziś jest jeszcze na etapie szkoły średniej.
MW.