Wiecie, że w tym roku Halloween po raz pierwszy od 72 lat wypadł w piątek trzynastego. No dobra, głupi żart, przepraszam. Ale, a propos Halloween – śpieszmy się kochać to piękne święto, bo tak prędko odchodzi. I już za niedługo będzie nielegalne. Nie tak dawno temu można było przecież usłyszeć elektryzującego newsa o tym, że Sejm zajmie się projektem ustawy zakazującej Halloween. Proponowany zapis w ustawie brzmiał ni mniej ni więcej tylko tak: „kto w dniu 31 października danego roku kalendarzowego przebiera się za straszną postać, w szczególności za kościotrupa, czarownicę, wampira, diabła lub inną kojarzącą się z piekłem istotę, podlega karze ograniczenia wolności lub aresztu na okres nie krótszy od 15 dni”. Straszne rzeczy. Dosłownie i w przenośni. Co oni powymyślali? Czym to ten Sejm się znowu zajmuje? Komu przeszkadza „cukierek albo psikus”? Za chwilę to już wszystkiego zakażą – odezwały się wzburzone głosy czytające tylko same nagłówki. Na szczęście, jak to zwykle bywa medialna panika nie potrwała zbyt długo, bo news okazał się zwykłym clickbaitowym kapiszonem i upiornego święta nikt w parlamencie wcale nie miał ochoty zakazywać. Ale co ciekawe – taki projekt rzeczywiście trafił do Sejmu. I wiecie co? I bardzo dobrze.
To znaczy nie w tym sensie – ja nic do Halloween nie mam, spokojnie. W tym roku nawet własnoręcznie wydrążyłem swój dyniowy lampion, co by go postawić na tarasie i straszyć zbłąkanych przechodniów. Chodzi o to, że propozycja delegalizacji Halloween, będąca częścią projektu „ustawy o wspieraniu tradycji narodowych Rzeczypospolitej Polskiej” (bo tak się cała ta inicjatywa nazywała) to piękny pokaz tego, że demokracja bezpośrednia w Polsce ma się coraz lepiej. Dlaczego? Bo do złożenia takiego projektu ustawy wcale nie przyczynił się ani żaden poseł, ani potężny związek wyznaniowy, ani wpływowa organizacja pozarządowa, a jeden jedyny anonimowy obywatel. To wystarczyło by nad jego pomysłem przynajmniej na chwilę musieli pochylić się posłowie i eksperci z Biura Analiz Sejmowych. Co prawda ten akurat halloweenowy projekt z przyczyn, których nie trzeba raczej tłumaczyć został oczywiście bez mrugnięcia okiem odrzucony (nie chcielibyśmy wszak być karani za mówienie „cukierek albo psikus”, a projekt ustawy mówił na przykład tak: „Kto w dniu 31 października chodzi i puka po mieszkaniach, prosząc o cukierki lub ostrzegając przed popełnieniem złośliwego żartu – podlega karze grzywny w wysokości co najmniej 500 złotych lub karze ograniczenia wolności.”). I oczywiście – fakt, że polski proces legislacyjny musi przetrawiać tego typu absurdalne propozycje jakoś super krzepiący nie jest, bo posłowie mogliby w tym czasie zająć się czymś bardziej pożytecznym. Ale hej. Jeśli nawet propozycja o zakazie Halloween ma w Sejmie swoje pięć minut to mamy gwarancje, że bardziej poważne pomysły tym bardziej spotkają się z uwagą. I to już krzepi. Bo nie zawsze tak było.
Sytuacja, o której dzisiaj mówimy mogła dojść do skutku dzięki mechanizmowi zwanemu petycją obywatelską. Proces ten reguluje specjalna ustawa o petycjach obywatelskich, która weszła w życie w 2014 roku. To właśnie przez te ustawę Sejm zobowiązany jest dzisiaj do rozpatrywania takich pism, jak właśnie to dotyczące zakazu Halloween. W tym momencie niektórzy powinni jednak słusznie zawołać – „ale, chwila, stop, zatrzymać ten wywód. Przecież obywatele mogli składać petycję od zawsze, bo mają takie prawo w konstytucji, coś tutaj nam Pan ściemniasz!” No i rzeczywiście, pełna zgoda – mogli. Gwarantuje im to artykuł 63 Konstytucji RP, który mówi, że „każdy ma prawo składać petycje, wnioski i skargi w interesie publicznym, własnym lub innej osoby za jej zgodą do organów władzy publicznej oraz do organizacji i instytucji społecznych w związku z wykonywanymi przez nie zadaniami zleconymi z zakresu administracji publicznej. Tryb rozpatrywania petycji, wniosków i skarg określa ustawa.”. Konstytucja faktycznie dawała więc taką możliwość już w 1997 roku. Był tylko jeden mały, acz dość istotny problem – przez 17 lat, aż do 2014 roku nie było w tej sprawie żadnej ustawy. I tak obywatele niby mogli jakąś tam petycję złożyć, ale ani jej tryb, ani sposób rozpatrywania, ani terminy nie były dokładnie określone. A to oznaczało, że takie obywatelskie petycje najczęściej trafiały po prostu do kosza, albo eufemistycznie mówiąc – do zamrażarki, bo urzędnik państwowy w praktyce nie miał żadnego obowiązku w konkretny sposób się do nich odnieść.
Dopiero w 2014 roku po licznych apelach Rzecznika Praw Obywatelskich, przedstawicieli Senatu i organizacji pozarządowych kwestie te wreszcie zdecydowano się prawnie uregulować. W ten sposób każdy obywatel ma prawo złożyć (między innymi do Sejmu, ale i każdej innej instytucji publicznej) petycję drogą pocztową lub elektroniczną. W przypadku Sejmu taka petycja najpierw trafia do kancelarii marszałka Sejmu, gdzie zostaje oceniona pod kątem formalnym. Potem otrzymują ją członkowie komisji sejmowej ds. Petycji. Tu w ciągu maksymalnie trzech miesięcy podejmowana jest decyzja o tym, czy petycję skierować dalej m.in. w formie projektu ustawy, który uwzględnia propozycje zgłoszone przez obywatela. Komisja może ostatecznie również petycję oddalić, jeśli uzna, że nie ma konieczności zmiany w prawie. Ale najważniejsze – jeśli tylko obywatelski wniosek nie posiada błędów formalnych, nie można go tak po prostu na wstępie odrzucić z powodu ŻADNYCH przesłanek merytorycznych. A więc nawet najbardziej, kontrowersyjne, ekstrawaganckie pomysły mają prawo być rozpatrzone. W ciągu ostatnich 6 lat, od czasu wejścia w życie ustawy o petycjach do Sejmu skierowano więc już ponad 700 spraw i niektóre z nich faktycznie były dość … niecodzienne. Na przykład wniosek o wprowadzenie do kodeksu karnego kary obcięcia genitaliów sprawcom przemocy seksualnej. Ale z drugiej strony była też masa ciekawych inicjatyw – takich jak wniosek o SMS-owe zbierania podpisów dla kandydatów w wyborach prezydenckich.
A skoro już przy zbieraniu podpisów jesteśmy. Pod wnioskiem o organizację ogólnokrajowego referendum obywatele muszą zgromadzić ich aż 500 tys. Do złożenia obywatelskiego projektu ustawy potrzeba 100 tys. podpisów. A do petycji obywatelskiej wystarczy podpis tylko jednej osoby. To zdecydowanie najkrótsza i najłatwiejsza droga, by zmienić coś w naszym systemie prawnym. Oczywiście, na pewno nie zawsze i nie na wielką skalę. Ale mimo wszystko próbować warto. Bo jeśli chcemy się bulwersować, że ludzie zawracają posłom głowę zakazami Halloween, to w takim razie my zawróćmy im głowę czymś mądrzejszym. Nikogo nie podpuszczam. Ale przecież w końcu możemy. Ja nie złożę petycji? Potrzymaj mi piwo.
***
Swoją drogą, zabawne, gdyby w końcu okazało się, że cała ta afera z wnioskiem dotyczącym zakazu Halloween to tak naprawdę zmyślna akcja marketingowa mająca rozpromować ideę składania petycji obywatelskich. Ale nawet jeśli nie – liczy się efekt. Dlatego autorowi tego pomysłu bez wzglądu na intencje tak czy siak należą się podziękowania i gratulacje. Autorze. Niezła reklama. Don Draper z serialu Mad Men już jedzie do Ciebie na korki z marketingu. Papierosy Lucky Strike miały slogan: „It’s toasted!”. A petycje obywatelskie: „Halloween? Wait. That’s illegal”.
Łukasz Trzaska
[…] Trzaskę, za wciągające, satyryczne i jakże ważne teksty dotyczące nas wszystkich. Jak ten o petycji obywatelskiej, deepfake, (r)ewolucji online, czy kontrowersyjnej rzeźbie. Łukasza możecie posłuchać też w […]